wtorek, 17 listopada 2009

poniedziałek, 2 listopada 2009

#15: What's The Time, Mr. Wolf?


  Brrrrrrr, jesień. Zimno, ciemno i śpiąco. Całe szczęście, że przynajmniej zima nam jeszcze odpuściła i nie sypie śniegiem po oczach. Spaaaaaaaaaaaaaać...
No ale bez przesady, nie ma opcji żebym przespał jesień. Za dobrze by było. 
Żeby rozruszać szare komórki, postanowiłem polecić pewną kapelę. A właściwie to trio. Tym razem coś mniej hardrokowego, mniej klasycznego, ale na pewno nie mniej ciekawego. Redi, stedi, goł? 

Mamy sobie więc Londyn, a w tymże wiecznie zachmurzonym mieście trójkę muzyków. Jest sobie perkusista, gitarzysta oraz egzotyczna wokalistko-basistka. Trójka forumuje kapelę, nagrywa album i zdobywa uznanie na lokalnej scenie. Rolling Stone i USA Today zauważają zespół, opisują ich jako "wybuchową i pełną emocji mieszankę bluesa, punku i soul'u". Nagrana przez nich płyta, choć oceniona całkiem wysoko, nie jest specjalnym hitem - debiutuje na 75 miejscu brytyjskiej listy płytowych przebojów. 

To było dwa lata temu. W tym roku Noisettes z wokalistką Shingai Shoniwą na czele dostało swoją niepowtarzalną szansę. Ich singiel z najnowszego albumu Wild Young Hearts trafia do reklamy Mazdy 2 i wszystko zaczyna nabierać rozpędu. Kawałek trafia na drugie miejsce listy singli w UK, płyta się sprzedaje, a zespół zyskuje rzesze fanów. Scenariusz jak z bajki. 

Jeśli ktoś przyłoży mi broń do głowy i zmusi, żebym scharakteryzował to, co grają Noisettes to chyba krzyknę "strzelaj, nie mam pojęcia". To nie jest tak, że tylko ja nie wiem - co strona i artykuł, to ktoś podaje inne gatunki. Tutaj pop, tam indie, punk, soul, rock... Zgłupieć można. 
Dwa lata przerwy między What's The Time Mr. Wolf? (bo taki tytuł nosi debiutancki album) a Wild Young Hearts namieszały wszystkim w głowie jak cholera. Płyta numero uno to jak dla mnie indie pomieszane z punkiem. Tony energii, chórki, wpadające w ucho melodie PLUS wokal Shingai, który aż drapie swoimi pazurami. Może i opis nie jest zwiastunem czegoś specjalnego, ale już jedno przesłuchanie potrafi dać sto powodów by Noisettes nieznosić oraz milion, by ich pokochać. 
Numero zwei, to jakby zwrot o 180 stopni. WYH brzmi zdecydowanie delikatniej, zrywa z punkową rozpierduchą i jest płytą z tych, które spodobają się tobie, twojej dziewczynie i twojemu psu. Więcej tu popu, klimatów soulowych i R&B też zdecydowanie przybyło. Wszystko jest przystępne, fajnie nagrane i bardzo sympatyczne dla ucha. 

Kto mnie zna, ten teraz pewnie spodziewa się, że będę wychwalał Noisettes za płytę z 2007 a wiadro pomyj wyleję im na głowę za tegoroczne dzieło. Otóż... nie. Jasne, Wild Young Hearts jest przy What's The Time... grzeczne, jak szczeniaczek owczarka walijskiego przy wilczurze-mordercy. W tym przypadku to akurat nic złego. Na całe szczęście ten maluch nie nosi białych kozaczków i różowych blezerków, a kaszkiet i piórko za uchem. To chyba jest u mnie definicją fajnego psa... ?

Celowo nie wgłębiałem się specjalnie w zawartość obu płyt. Chcę po prostu, żebyście sami wgryźli się w te albumy, chcę żebyście byli tak samo miło zaskoczeni londyńczykami jak ja, gdy usłyszałem ich pierwszy raz dwa lata temu w radiowej Trójce (tak, tak, pamiętam to dokładnie).
Oczywiście na dole, pod tekstem znajdziecie linki do kawałków z obu płyt na jutubie - od tak, na dobry początek. A potem proszę się wgryzać i wyrabiać sobie opinię. I opisywać swoje wrażenia w komentarzach. That's all, folks.


"
Skin and bone
And a baton microphone
Can't get home
But you can use my dog and bone
We'll crank that stereo
Even when the speakers blow
D-I-Y
Just meet me up in paradise..."


Noisettes - Don't Upset The Rhythm (2009)


PS1 Czas na obiecane linki-jutubinki!
Don't Give Up z płyty What's The Time Mr. Wolf
Scratch Your Name z płyty What's The Time Mr. Wolf

Never Forget You z Wild Young Hearts
Don't Upset The Rhythm z Wild Young Hearts


PS2 Nasępny post będzie się rodził (mam nadzieję) krócej niż miesiąc ;D

czwartek, 24 września 2009

#14: Communication Breakdown


Led Zeppelin wielkim zespołem jest i basta. Mam nadzieję, że nikt nie rzuci się z motyką na słońce i nie będzie próbował zaprzeczyć. Nie warto. Za historię zespołu nie będę się zabierał, bo szczerze mówiąc nie mam siły. Bo musicie wiedzieć, że LZ nie powstało tak po prostu, z powietrza. Narodziło się jako dziecko wyjątkowo zawiłej
i skomplikowanej transformacji grupy The Yardbirds...
Zaraz, zaraz. Miałem przecież darować sobie przynudzanie o korzeniach. Po co więc poruszam temat Led Zep, świadomie pomijając historię?

Po prostu chciałbym rozpropagować troszkę geniusz pierwszego krążka Planta i przyjaciół. Dzisiaj przeglądając moją winampową bibliotekę zdałem sobię sprawę, że pierwszy krążek LZ - Led Zeppelin osiągnął w tym roku zacny wiek 40 lat. A większość z was tych gigantów rocka nie kojarzy w ogóle, lub "lubi słuchać" znając tylko Stairway To Heaven. I to głównie do was będę teraz, słoneczka, pisał.

Żeby było jasne - nie mówię, że Stairway To Heaven jest niefajne. Jest po prostu na potęgę oklepane. Nosi paskudne ślady spopienia (od słowa popkultura - ot taki malutki neologizm sobie pozwolę utworzyć) takie jak Queenowskie We Will Rock You czy Smoke On The Water w wykonaniu Deep Purple. KAŻDY potrafi zanucić, część zna tytuł, niewielki procent jest w stanie skojarzyć z konkretnym wykonawcą a promil zna cały album, na którym się po raz pierwszy pojawiły. Strasznie nie cierpię takiego zjawiska i wypowiadam mu otwartą wojnę.

Ale wracając do tematu, czyli samego krążka. Mimo swoich 40 lat na karku jest w stanie skopać tyłek dowolnemu wydawnictwu dowolnej "supergrupy" obecnego stulecia. Zapoczątkował wszystko to, co uczyniło Led Zeppelin zespołem kultowym, legendą i niedoścignionym wzorem. Mamy więc przeogromną różnorodność brzmień i nastrojów - od bluesowego Your Time Is Gonna Come, które napędzane jest brzmieniem sekcji klawiszowej, przez akustyczno - folkowe Black Mountain Side, po typowo hard-rockowe Communication Breakdown i Good Times Bad Times (wydane swoją drogą w parze, jako jedyny singiel dla tego albumu - nie ma to jak kawał energii zamknięty na winylu). Mamy też pełen emocji wokal Roberta Planta, który wylewa na słuchacza emocje zawarte w tekście... Geniusz, sir Jimmy Page udowadnia, że gwiazdą rocka trzeba się urodzić. Jest też solidna sekcja rytmiczna, z uważanym za najlepszego perkusistę rockowego swojej epoki Johnem Bonhamem oraz basistą - multiinstrumentalistą J.P. Jonesem.
Miód na uszy i kropka.

Nie myślcie sobie, że to wszystko jest tylko moim wymysłem. Led Zeppelin było i jest inspiracją dla największych i najwspanialszych muzyków takich jak chociażby (najbliżej mojemu sercu) Lenny Kravitz i Slash. Miliony sprzedanych płyt również mówią same za siebie. Ten zespół otacza pewna magia, kult, które przysługują tylko największym. Społeczność fanów LZ jest zróżnicowana wiekowo, rasowo, pochodzeniowo - ogólnie wszelako. Każdy ich muzykę odbiera trochę inaczej. Co do jednego jednak każdy fan się zgodzi - solówka w Stairway To Heaven jest z a j e b i s t a.

Przesłuchajcie więc ten album, niczego nie stracicie. Nie spodoba się za pierwszym razem - odczekajcie miesiąc i spróbujcie znowu. Skoro magazyn Rolling Stone potrzebował 40 lat na docenienie tego wydawnictwa to i wy możecie nie złapać bakcyla od razu.
Tak czy inaczej warto próbować, bo... Led Zeppelin wielkim zespołem jest i basta.


"Sixteen, I fell in love with a girl as sweet as could be,

Only took a couple of days 'til she was rid of me.

She swore that she would be all mine
and love me till the end,

But when I whispered in her ear,
I lost another friend, oooh"


Led Zeppelin -
Good Times Bad Times (1969)



PS Wyjątkowo trafny tekst sobie na koniec wybrałem : )

poniedziałek, 7 września 2009

skit: Sweet love of mine...

Najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek zobaczyłem dzięki internetowi. Serio. 

piątek, 4 września 2009

#13: Wake Up


Ponad tysiąc odwiedzających, prawie miesiąc bez nowego posta. Muszę wziąć się w garść i napisać coś nowego. Zdecydowanie.

"It has to start somewhere

It has to start sometime

What better place than here

What better time than now(...)"


Jestem pewien, że ten wpis spłodziłbym wcześniej, ale przez ostatnie dwa tygodnie znów cierpiałem na brak pomysłów na tematy, brak inspiracji oraz brak ogólnej chęci do pisania. Owszem, kilka ciekawych płyt ostatnio wpadło mi w ucho, ale moje odczucia w stosunku do nich nie są do końca... jasne. Ciężko by było napisać coś sensownego na ich temat. Raz ziębią, raz grzeją. Z tej okazji dzisiaj zajmę się nie żadnym albumem, zespołem czy też wkurzającymi reklamami. Ot tak, dla odmiany.
Tom Morello znany jest mi od około pięciu czy sześciu lat. Już wtedy pod wpływem zasłyszanego w jakiejś grze (FlatOut2?) singla Man Or Animal strasznie polubiłem się z zespołem Audioslave. Pamiętam jak dziś, że byłem pod ogroooooo(...)omnym wrażeniem wszystkich dźwięków jakie można usłyszeć na ich albumach. Z jednej strony moje ucho słyszało sample, z drugiej serce mówiło, że to sample nie są. Raz wydawało mi się, że w zespole jest jeden gitarzysta, innym razem wydawało mi się, że elektryki katuje conajmniej dwóch ludzi.
Ogólna dźwiękowa magia, wyciąganie białych królików z dźwiękowego kapelusza i POTĘŻNA różnorodność dźwięków sprawiła, że drżącymi rękoma zacząłem googlować informacje o Audioslave by dowiedzieć się, kto za tym adioorgazmem stoi.
Spodziewałem się klawiszowców, DJów, ludzi z egzotycznymi instrumentami. Co znalazłem? Niepozornego chłopinę w czapce z daszkiem, który na wysokości sutków katuje osobliwie wyglądające wiosła. Do tego kilka ogólnodostępnych efektów. To wszystko. Z tego co pamiętam to szczękę zbierałem z ziemi przez kilka ładnych dni.
Sprawa z Tomem Morello jest o tyle genialna, że mimo umiejętności produkowania kosmicznych dźwięków przy pomocy swojej gitary i pedalboarda, nie robi tego cały czas. Znajduje ten złoty środek, co jest (moim zdaniem!) cechą wszystkich wybitnych gitarzystów. Wie, kiedy może zaszaleć i wyjść z gitarą na pierwszy plan. Wie też, kiedy zejść w cień na rzecz wokalu czy basu. Tak, pan Morello to jeden z tych gitarzystów dla których basista nie jest jak punkty w Whose Line Is It Anyway, a pełnoprawny członek zespołu. Efekty takiej symbiozy, kooperacji brzmią prześwietnie. Genialnie. Smakowicie. Świeżo. Mam nadzieję, że kiedy już skończycie czytać ten post to posłuchacie kawałków, które zamieszczę na końcu. Ktoś może kręcić nosem, że oceniam gitarzystę po działalności na przestrzeni 7 lat (bo tyle to działało Audioslave).
Weźcie pod uwagę, że Morello wcześniej był gitarzystą pewnej "niepozornej" rapcore'owej kapeli - Rage Against The Machine. Tam ze względu na charakter wokalu Tom był bardziej kimś na kształt DJa, niż gitarzysty. Zamiast decków i winyli oczywiście używał Arm the Homeless czy Soul Power. Niedowiarkom i powątpiewaczom polecam płytę "Rage Against Machine" z '92.

To wszystko powoduje, że Tom jest u mnie w pierwszej trójce najlepszych gitarzystów ever. Siedzi sobie tam niezagrożony. Oryginalny, wszechstronny, sympatyczny. Do tego nazywa się tak jak ja!



PS Dzięki za wszystkie tysiąc odwiedzin, mam nadzieję, że wyrobiła się już jakaś stała baza czytelnicza : )

PS 2 A teraz jak obiecałem - gitarowe szaleństwo. Behold!
Audioslave "Live In Cuba" - Show Me How To Live (niecierpliwi niech zaczną od 2:46)
Rage Against The Machine @ Woodstock - Killing In The Name (niecierpliwi - 4:01)
Rage Against The Machine @ Reading '08 - Wake Up

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

#12: Video Killed the Radio Star


  Oficjalnie ogłaszam koniec mojego blogowego urlopu. Wprawdzie kilka dni wcześniej niż zapowiadałem, ale to chyba nic złego. Prawda? W sumie, to nie piszę tej notki z poczucia obowiązku, nie mam wam też do polecenia żadnej nowej płyty. Albo nie, mam. Ale to innym razem. Teraz najzwyczajniej w świecie wyrzucę z siebię odrobinę frustracji i przemyśleń.

Telewizja. Schemat reakcji mojego organizmu na to słowo jest dość ciekawy. Kiedy mózg zrozumie, że padło właśnie to słowo-którego-nie-powinno-się-przy-mnie-używać, przed oczami na ułamek sekundy staje mi taki oto obraz - łysy, otyły facet po czterdziestce robi kupę na pudełko lodów o nazwie "Wszystko co Fajne", uśmiecha się i zaczyna śpiewać "Pokaż na co Cię Stać"

Telewizja. Moim skromnym zdaniem totalne bagno w lesie mediów, osada ludzi głupich i napalonych na pieniądze. Tak, CAŁA telewizja. Nawet TVN24 i Szkło Kontaktowe, które jeszcze do niedawna były dla mnie ostatnim bastionem normalności w TV. Ten bastion runął, gdy szanowny pan Miecugow zaczął się rozwodzić, jak bardzo niesmaczna i obraźliwa dla Polski jest reklama VW nakręcona przez prezentera TopGear, Jeremy'ego Clarksona. Nie chce mi się już na ten temat rozwodzić, bo musiałbym użyć języka, który średnio pasuje do tego bloga, który z założenia ma prezentować poziom wyższy niż "życiowe" zapiski imprezujących piętnastolatków z Warszawy.

Telewizja jest w swojej budowie podobna do samochodu. Wszystkie złe i gorsze programy, które stacja ma w ramówce to to samochód sam w sobie. Może mieć piękną linię, być genialnie szybki i świetnie się prowadzić, ale... bez paliwa nie pojedzie. Tym właśnie paliwem w telewizji są reklamy.

Wydaje mi się, że statystyczny Polak nie lubi reklam. Co przyjemnego jest w tym, że kiedy już na TVNie puszczą jakiś dobry film, to po pierwszych 10 minutach oglądania zostaniesz uraczony taką ilością spotów, że w tym czasie mógłbyś zbudować z zapałek model Titanica w skali 1;48 ? Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to nawet przydatne. Można skorzystać z toalety, zrobić sobie coś do picia, czy po prostu podrapać się po tyłku nie tracąc orientacji w akcji. Ale kiedy akurat nie musisz, ani nie chcesz nic robić podczas tej przerwy? Siedzisz więc i oglądasz te parszywe reklamy

Da się przeżyć, jeśli trafisz na blok składający się z miksu reklam fajnych i tych neutralnych. Ale nie daj boże, jeśli jedna po drugiej na ekran wskoczy Jogobella, Orange, Coca-Cola czy Pedigree. Dwie pierwsze firmy są po prostu żałosne w swoich kampaniach reklamowych. No wybaczcie, ale dojrzałe kobiety ekscytujące się zajebistością owocków zrywanych PROSTO Z KRZACZKA nie zaczęcą mnie do kupna czegokolwiek. Nawet jeśli byłby to magnes na laski. Tak samo Ania "Slamerka" (co to w ogóle znaczy?! Ania jada szlam na śniadania, robi "slam" w mordę chłopakowi czy może "slamuje" z nóg swoją głupotą?) i jej upośledzone rymy nie przekonają mnie do kupienia komórki z paskudnym, pomarańczowym logo. Dzięki, wolę być dalej okradanym przez Plusa. Coca-Cola znalała się w tym zestawieniu za grzech spotu Coke Zero z "bohaterem". I za spot z idącymi po ulicy "fajnymi ziomami". Daaaaaaamn. 

Bardziej spostrzegawczy zauważyli pewnie, że pominąłem Pedigree. Jeśli się do nich (spostrzegawczych) nie zaliczasz, to może czas się wreszcie pożądnie wyspać?
Tak więc Pedigree podpadło jednym spotem. Niby tylko jedna nietrafiona reklamówka, a sprawiła, że chce mi się żygać widząc logo fimy. TAK PANOWIE Z MARKETINGU WW. FIRMY, STWORZYLIŚCIE NAJOBRZYDLIWSZĄ REKLAMĘ EVER! Gratulacje. 
Nie będę już się nawet pastwił opisując, jakie dokładnie mam odczucia widząc to "dzieło". Po prostu zobaczcie sami i się domyślcie.  

Debilizm i infantylność większości reklam boli mnie o tyle bardziej, że jest sporo dowodów na to, że reklama może faktycznie być ciekawa i przyciągać widza do telewizora. Przykłady? Plus z kabaterem Mumio, Sony... Nawet Biedronka ma świetne reklamy. Budżet pewnie 1000000 razy mniejszy od Coca-Coli a stworzyli coś 1000000 razy lepszego. 

Moje przesłanie jest takie - telewizja jest do dupy. Ulubione seriale możesz mieć na ekranie swojego komputera dzięki internetowi. Oszczędź sobie nerwów, nie marnuj czasu, zaoszczędź trochę prądu - nie oglądaj telewizji. To szkodzi.
Mam na to twarde dowody...


"Throw away your television 
Time to make this clean decision
Master waits for it's collision now
It's a repeat of a story told
It's a repeat and it's getting old(...)"



PS. Pomyślałem, że żeby nie być gołosłownym, zamieszczę linki do wspominanych przeze mnie złych reklam. Te dobre znajdźcie sobie sami : )

Orange i Ania "Slamerka" 
Coke Zero i "fajne ziomki"
Coke Zero i "bohater"
Jogobella i "owoce z kszaszczszakakaska" niestety w polskiej wersji na YT nie występuje : (

I jeszcze "Afera TopGearowa" 
Jeremy Clarkson i "Z Berlina do Warszawy..." (spójrzcie na sam opis filmiku... -_-)


czwartek, 23 lipca 2009

skit: Mad skillz

   Lipiec nie sprzyja niestety rozwojowi bazy czytelniczej mojego bloga , więc z następnym poważnym wpisem poczekam do połowy sierpnia. Nie lubię pisać "do szuflady" i nie po to ten blog założyłem. 
Tymczasem dla wszystkich, którzy są jeszcze (już?) w domach i czasem tu zaglądają, mam pewien smakowity kąsek.
Radzę nie jeść przy oglądaniu. O staniu również nie ma mowy.


No, to delektujmy się dalej wakacyjnym lenistwem. 


PS. Jeśli kiedyś bedziesz chciał znaleźć mojego bloga przez Google - wpisz "skejterskie chusty". n/c 

piątek, 10 lipca 2009

#11: Versus

  Dobra, jest już lipiec, więc pora na pożądny wpis. Nie jakieś tam skity, śmieszne opowiastki i tym podobne bullshity na wrotkach. Pora na to, po co założyłem tego bloga. Gotowi? Mam nadzieję, że tak. Bo ja w gruncie rzeczy nie jestem. 

Pora na pojedynek dwóch wskrzeszonych po latach klasyków - AC/DC (z albumem Black Ice) i Guns N' Roses (z krążkiem Chinese Democracy). Dwa wielkie zespoły, które bez wątpienia miały ogromny wpływ na rozwój mojego muzycznego "ja". Brzmi ekstra? Jasne że tak. Nie może się nie udać? Może. Serio.

Śmieszny fakt dotyczący obu płyt - ich tytuły to oksymorony. Nie rób takich wielkich oczu - jak nie wiesz co to oksymoron to po prostu spytaj wikipedii. Technicznie Chinese Democracy do końca chyba oksymoronem nie jest, ale między bogiem a prawdą - widział ktoś ułamek demokracji w Chinach? Nikt? No właśnie. 

Zacznijmy od Chinese Democracy, bo ta płyta wywołała we mnie skrajne emocje. Właściwie, to strasznie mnie zawiodła. Najzwyczajniej w świecie, moim skromnym zdaniem jest mega nieudana, przprodukowana, ma za mało chwytliwych melodii i zero dobrych tekstów. Dramat. Nigdy nie spodziewałbym się, że Axl, zatrzymując przy sobie taką markę, jaką jest  Guns N' Roses odejdzie w 8278913279813% od starej, sprawdzonej i kochanej formuły na rzecz... właściwie nie wiem czego. Nie jestem w stanie zakwalifikować tego albumu pod żadny znany mi "odłam" rocka. Tu jakieś skrzypce, tam jakieś echa... Halo, za dużo tego! Gdyby płyta kończyła się na trzech pierwszych kawałkach - Chinese Democracy, Shackler's Revenge i Better to pewnie oceniłbym ją na jakieś 6.5/10. Te trzy najlepsze utwory, jednocześnie najwolniejsze (aczkolwiek nie w 100%) od udziwnień może nie są idealne, ale da się ich słuchać. Ba powiem więcej - Better to na prawdę fajny kawałek! Reszta? Jaka reszta?

To nie jest tak, że poświęciłem tej płycie za mało czasu. Wręcz przeciwnie.To jedyny album, który przesłuchałem "po dziennikarsku" - po prostu siadłem na tyłku i przez godzinę i dziewiętaście minut nie robiąc niczego innego wsłuchiwałem się w ten twór. Nigdy takiego czegoś nie robiłem, a tutaj proszę. 

Trzeba Axlowi oddać, że mimo wieku nadal brzmi genialnie. Jego głos chyba na zawsze zostanie świeży i kropka. Nie zmienia to faktu, że wszystko zaśpiewane jest na potęgę niewyraźnie. Autentycznie, przez cały czas miałem powłączane w Operze teksty, żeby wiedzieć o co w ogóle chodzi. Chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, żeby rozumieć tak mało ze słuchango kawałka. No cóż... Nowe tysiąclecie, nowe trendy?

Co do przeciwnika Chinese Democracy, Black Ice mogę od razu powiedzieć jedno - to jest dobry album. Dobry, przewidywalny krążek, zbliżony wydźwiękiem do kultowego Back In Black. Jest klasyczny do bólu - od pierwszego riffu (Rock n Roll Train - mniam!) wiesz, że słuchasz AC/DC. Wszystko brzmi jak powinno - gitary są klasycznie kąśliwe, nie slychać zanadto produkcyjnych udziwnień i wszystko zlewając się w jedną, spójną całość wlewa się w ucho sprawiając fanowi starego rocka mnóstwo radości.

Jasne, album (jak większość płyt australijczyków) cierpi na syndrom "jednego kopyta", ale zdecydowanie wolę to, niż tonę wepchniętej na siłę "nowoczesności". Co więcej AC/DC wydaje się cierpieć na zaniki pamięci. "Użyliśmy już zwrotu Rock N' Roll? W pierwszym kawałku? Niemożliwe, wrzuć to do jeszcze kilku tekstów, żeby wiedzieli, że dajemy czadu mimo wieku." Oraaaaaaajt.

Polecane utwory z Black Ice? Wszystkie. Serio, to jest na tyle dobry album, że warto go przesłuchać w całości, od początku do końca. Jeśli miałbym wybrać jakiś utwór, by zabrać go na odtwarzaczu w drodze na bezludną wyspę, to na pewno byłby to Rock N' Roll Train. Totalnie w stylu AC/DC, rytmiczny i na potęgę wpadający w ucho. Miodzio.

Żeby podsumować - GNR w XXI wieku się niestety nie odnalazło. AC/DC jak najbardziej. Głównie dzięki pozostaniu przy korzeniach, przy tym charakterysycznym brzmieniu, które uczyniło zespół kultowym i rozpoznawalnym na całym świecie. Axl, postanowił zupełnie to porzucić, co - moim zdaniem - na dobre Gunsom nie wyszlo.


FIN


PS Wat?

niedziela, 5 lipca 2009

skit: Ireland, day one

  No, to już na miejscu. Lot samolotem linii RyanAir bardziej przypominał przejażdżkę żółto-kremowo-niebieskim autobusem dla karłów, niż faktyczny lot arcydziełem współczesnej techniki. O tym, co działo się na odprawie to już nawet nie wspomnę. 

Jutro, pojutrze czy przy najbliższej okazji napiszę jakąś pełnoprawną notkę. Mam dziwne wrażenie że irolska ziemia pomoże mi przełamać writer's block i przelać trochę mądrych słów na klawiaturę. No chyba, że znajdę jakąś robotę.

Tymczasem zostawiam was z fajną nutą. Ot tak, bo jest fajna. Przekonajcie się, jak niewyraźnie można zaśpiewać i dalej stworzyć coś całkiem przyjemnego dla uszu. NIE TO CO CHINESE DEMOCRACY.


 

PS  Coś czuję, że będę musiał się przyzwyczaić do deszczu...