czwartek, 24 września 2009

#14: Communication Breakdown


Led Zeppelin wielkim zespołem jest i basta. Mam nadzieję, że nikt nie rzuci się z motyką na słońce i nie będzie próbował zaprzeczyć. Nie warto. Za historię zespołu nie będę się zabierał, bo szczerze mówiąc nie mam siły. Bo musicie wiedzieć, że LZ nie powstało tak po prostu, z powietrza. Narodziło się jako dziecko wyjątkowo zawiłej
i skomplikowanej transformacji grupy The Yardbirds...
Zaraz, zaraz. Miałem przecież darować sobie przynudzanie o korzeniach. Po co więc poruszam temat Led Zep, świadomie pomijając historię?

Po prostu chciałbym rozpropagować troszkę geniusz pierwszego krążka Planta i przyjaciół. Dzisiaj przeglądając moją winampową bibliotekę zdałem sobię sprawę, że pierwszy krążek LZ - Led Zeppelin osiągnął w tym roku zacny wiek 40 lat. A większość z was tych gigantów rocka nie kojarzy w ogóle, lub "lubi słuchać" znając tylko Stairway To Heaven. I to głównie do was będę teraz, słoneczka, pisał.

Żeby było jasne - nie mówię, że Stairway To Heaven jest niefajne. Jest po prostu na potęgę oklepane. Nosi paskudne ślady spopienia (od słowa popkultura - ot taki malutki neologizm sobie pozwolę utworzyć) takie jak Queenowskie We Will Rock You czy Smoke On The Water w wykonaniu Deep Purple. KAŻDY potrafi zanucić, część zna tytuł, niewielki procent jest w stanie skojarzyć z konkretnym wykonawcą a promil zna cały album, na którym się po raz pierwszy pojawiły. Strasznie nie cierpię takiego zjawiska i wypowiadam mu otwartą wojnę.

Ale wracając do tematu, czyli samego krążka. Mimo swoich 40 lat na karku jest w stanie skopać tyłek dowolnemu wydawnictwu dowolnej "supergrupy" obecnego stulecia. Zapoczątkował wszystko to, co uczyniło Led Zeppelin zespołem kultowym, legendą i niedoścignionym wzorem. Mamy więc przeogromną różnorodność brzmień i nastrojów - od bluesowego Your Time Is Gonna Come, które napędzane jest brzmieniem sekcji klawiszowej, przez akustyczno - folkowe Black Mountain Side, po typowo hard-rockowe Communication Breakdown i Good Times Bad Times (wydane swoją drogą w parze, jako jedyny singiel dla tego albumu - nie ma to jak kawał energii zamknięty na winylu). Mamy też pełen emocji wokal Roberta Planta, który wylewa na słuchacza emocje zawarte w tekście... Geniusz, sir Jimmy Page udowadnia, że gwiazdą rocka trzeba się urodzić. Jest też solidna sekcja rytmiczna, z uważanym za najlepszego perkusistę rockowego swojej epoki Johnem Bonhamem oraz basistą - multiinstrumentalistą J.P. Jonesem.
Miód na uszy i kropka.

Nie myślcie sobie, że to wszystko jest tylko moim wymysłem. Led Zeppelin było i jest inspiracją dla największych i najwspanialszych muzyków takich jak chociażby (najbliżej mojemu sercu) Lenny Kravitz i Slash. Miliony sprzedanych płyt również mówią same za siebie. Ten zespół otacza pewna magia, kult, które przysługują tylko największym. Społeczność fanów LZ jest zróżnicowana wiekowo, rasowo, pochodzeniowo - ogólnie wszelako. Każdy ich muzykę odbiera trochę inaczej. Co do jednego jednak każdy fan się zgodzi - solówka w Stairway To Heaven jest z a j e b i s t a.

Przesłuchajcie więc ten album, niczego nie stracicie. Nie spodoba się za pierwszym razem - odczekajcie miesiąc i spróbujcie znowu. Skoro magazyn Rolling Stone potrzebował 40 lat na docenienie tego wydawnictwa to i wy możecie nie złapać bakcyla od razu.
Tak czy inaczej warto próbować, bo... Led Zeppelin wielkim zespołem jest i basta.


"Sixteen, I fell in love with a girl as sweet as could be,

Only took a couple of days 'til she was rid of me.

She swore that she would be all mine
and love me till the end,

But when I whispered in her ear,
I lost another friend, oooh"


Led Zeppelin -
Good Times Bad Times (1969)



PS Wyjątkowo trafny tekst sobie na koniec wybrałem : )

poniedziałek, 7 września 2009

skit: Sweet love of mine...

Najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek zobaczyłem dzięki internetowi. Serio. 

piątek, 4 września 2009

#13: Wake Up


Ponad tysiąc odwiedzających, prawie miesiąc bez nowego posta. Muszę wziąć się w garść i napisać coś nowego. Zdecydowanie.

"It has to start somewhere

It has to start sometime

What better place than here

What better time than now(...)"


Jestem pewien, że ten wpis spłodziłbym wcześniej, ale przez ostatnie dwa tygodnie znów cierpiałem na brak pomysłów na tematy, brak inspiracji oraz brak ogólnej chęci do pisania. Owszem, kilka ciekawych płyt ostatnio wpadło mi w ucho, ale moje odczucia w stosunku do nich nie są do końca... jasne. Ciężko by było napisać coś sensownego na ich temat. Raz ziębią, raz grzeją. Z tej okazji dzisiaj zajmę się nie żadnym albumem, zespołem czy też wkurzającymi reklamami. Ot tak, dla odmiany.
Tom Morello znany jest mi od około pięciu czy sześciu lat. Już wtedy pod wpływem zasłyszanego w jakiejś grze (FlatOut2?) singla Man Or Animal strasznie polubiłem się z zespołem Audioslave. Pamiętam jak dziś, że byłem pod ogroooooo(...)omnym wrażeniem wszystkich dźwięków jakie można usłyszeć na ich albumach. Z jednej strony moje ucho słyszało sample, z drugiej serce mówiło, że to sample nie są. Raz wydawało mi się, że w zespole jest jeden gitarzysta, innym razem wydawało mi się, że elektryki katuje conajmniej dwóch ludzi.
Ogólna dźwiękowa magia, wyciąganie białych królików z dźwiękowego kapelusza i POTĘŻNA różnorodność dźwięków sprawiła, że drżącymi rękoma zacząłem googlować informacje o Audioslave by dowiedzieć się, kto za tym adioorgazmem stoi.
Spodziewałem się klawiszowców, DJów, ludzi z egzotycznymi instrumentami. Co znalazłem? Niepozornego chłopinę w czapce z daszkiem, który na wysokości sutków katuje osobliwie wyglądające wiosła. Do tego kilka ogólnodostępnych efektów. To wszystko. Z tego co pamiętam to szczękę zbierałem z ziemi przez kilka ładnych dni.
Sprawa z Tomem Morello jest o tyle genialna, że mimo umiejętności produkowania kosmicznych dźwięków przy pomocy swojej gitary i pedalboarda, nie robi tego cały czas. Znajduje ten złoty środek, co jest (moim zdaniem!) cechą wszystkich wybitnych gitarzystów. Wie, kiedy może zaszaleć i wyjść z gitarą na pierwszy plan. Wie też, kiedy zejść w cień na rzecz wokalu czy basu. Tak, pan Morello to jeden z tych gitarzystów dla których basista nie jest jak punkty w Whose Line Is It Anyway, a pełnoprawny członek zespołu. Efekty takiej symbiozy, kooperacji brzmią prześwietnie. Genialnie. Smakowicie. Świeżo. Mam nadzieję, że kiedy już skończycie czytać ten post to posłuchacie kawałków, które zamieszczę na końcu. Ktoś może kręcić nosem, że oceniam gitarzystę po działalności na przestrzeni 7 lat (bo tyle to działało Audioslave).
Weźcie pod uwagę, że Morello wcześniej był gitarzystą pewnej "niepozornej" rapcore'owej kapeli - Rage Against The Machine. Tam ze względu na charakter wokalu Tom był bardziej kimś na kształt DJa, niż gitarzysty. Zamiast decków i winyli oczywiście używał Arm the Homeless czy Soul Power. Niedowiarkom i powątpiewaczom polecam płytę "Rage Against Machine" z '92.

To wszystko powoduje, że Tom jest u mnie w pierwszej trójce najlepszych gitarzystów ever. Siedzi sobie tam niezagrożony. Oryginalny, wszechstronny, sympatyczny. Do tego nazywa się tak jak ja!



PS Dzięki za wszystkie tysiąc odwiedzin, mam nadzieję, że wyrobiła się już jakaś stała baza czytelnicza : )

PS 2 A teraz jak obiecałem - gitarowe szaleństwo. Behold!
Audioslave "Live In Cuba" - Show Me How To Live (niecierpliwi niech zaczną od 2:46)
Rage Against The Machine @ Woodstock - Killing In The Name (niecierpliwi - 4:01)
Rage Against The Machine @ Reading '08 - Wake Up