wtorek, 16 czerwca 2009

#9: Nice boys don't play rock and roll.


   Z moich obserwacji wynika, że posiadanie idola przy jakiejkolwiek pasji, czy też ogólnie w życiu, w 90% przypadków wychodzi na dobre. Pozostałe 10% spraw idzie w złym kierunku - operacje plastyczne, ołtarzyki i inne samookaleczenia "bo Doda nie dała mi autografu" - you know what I mean. Mam nadzieję, że jeśli czytasz ten blog, to jesteś w tej 90-procentowej większości. Jesteś, prawda?

Jako początkujący gitarzysta swojego idola oczywiście mam. W gruncie rzeczy, to nie tylko idol, ale i "ojciec" mojej pasji. Zgaduję, że to jeszcze bardziej nasila mój podziw i zapatrzenie w tego człowieka. "Człowieka". Powinienem raczej napisać "Demona". Demona prędkości, precyzji, fikuśnych riffów i idealnych bendów. Piekielnie się zrobiło, co?

Saul Hudson, a właściwie Slash to już kawał starego chłopa. Mimo 44 lat na karku pozostaje takim samym kozakiem jak jeszcze 22 lata temu, kiedy razem z resztą paczki nagrywał Appetite For Destruction. Do dziś na koncertach nie rozstaje się ze swoim firmowym trio: kapelusz - papieros - oldschoolowe okulary. To wszystko do spółki z kręconymi włosami zasłania ok. 2/3 jego twarzy. To "lekko" pobudza wyobraźnię. Ciekawe, co ma w oczach grając te wszystkie genialne solówki?

Właśnie, solówki. Każdy, nawet laik, zwróci uwagę na to co Slash wyprawia z gitarą kiedy ma trochę "czasu dla siebie". Jego lewa ręka pływa po gryfie, jak poduszkowiec prześlizguje się nad podstrunnicą. Chyba żadne słowa nie oddadzą tej precyzji, szybkości i kunsztu jakie są ukryte w tych ruchach. Inną sprawą jest to, co musi dziać się w głowie tego człowieka. A właściwie w jego sercu. Przecież te wszystkie dźwięki same do kupy się nie złożą. 

Przy całym swoim geniuszu Slash pozostaje artystą wyjątkowo... skromnym. Tak, wiem, o wielu ludziach się tak mówi. Przy nim jednak czuję, że nie popełniam zbrodni dopasowania złego określenia do złego człowieka. Saul twierdzi, że cały czas się uczy. Nie odmawia współpracy z innymi artystami, co więcej sam tworzy - czy to solowo, czy też z Velvet Revolver

Możesz spytać, dlaczego akurat on. Dlaczego nie chociażby Jimmy Page (którego swoją drogą stawiam zaraz za Slashem na mojej liście najlepszych gitarzystów ever) czy Tom Morello. Nie wiem, po prostu nie wiem. Chyba najzwyczajniej w świecie zakochałem się w magii, która wydobywała się z tego ciężkiego jak sukinkot Les Paula od pierwszych dźwięków. Kiedy do tego zobaczyłem Slasha w akcji, wiedziałem, że chcę być takim kozakiem. Że też nie będę sobie nic robił z tego, że istnieje siła tarcia i grawitacji. Że wyrobię sobie swój styl, a muzyka, którą będę tworzył wypłynie prosto z mojego serca, będzie moim życiem. Jestem coraz bliżej.

"I recognized my own creative voice filtered through those six strings, but it was also something else entirely. Notes and chords have become my second language and, more often than not, that vocabulary expresses what I feel when language fails me."                                                                                

Slash


PS1 http://www.youtube.com/watch?v=KJfVar6KTZs  <-- Świetny wywiad ze Slashem, polecam obejrzeć.

PS2 Dziś uporałem się z reaktywacją mojego konta na last.fm, dzięki czemu po prawej widnieje fajny bajerek z ostatnio słuchanymi przeze mnie utworami. Wchodząc na profil możecie zobaczyć spis moich ulubionych wykonawców, albumów, kawałków i prześledzić moje muzyczne nastroje. Zapraszam!

PS3 Odkryłem, że jestem uzależniony od gitary. Jest u lutnika od wczoraj, a ja odczuwam jakąś taką... wewnętrzną pustkę. Tak, wiem. Brzmi conajmniej dziwnie.


3 komentarze:

  1. kocham Velvet Revolver ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochani, pisząc komentarze podpisujcie się. Ciężko mi zgadywać bo blogspot nie daje nawet możliwości sprawdzenia IP a czasem chciałbym sobie pogadać z moimi komentatorami. Ot, chociażby z tą duszyczką, która kocha Velvet Revolver. UJAWNIJ SIĘ! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. To mało jeszcze pan słyszał, panie Eoonie. Solówki Slasha z biegiem czasu stają się nudne, wiem, bo sam jarałem się nim jakiś czas temu. I posłuchaj w końcu Bucketheada, bo nie dam Ci żyć.

    OdpowiedzUsuń